20 maja w Warszawie odbył się już 8 Bieg Wegański, w którym brały udział rodziny z dziećmi, samotni biegacze, biegacze z psami i dzieci. Atmosfera była luźna i piknikowa, nikt nie czuł sztuczności czy pompatyczności. Pogoda była iście wiosenna, bo pomimo bezchmurnego nieba, czuć było co jakiś czas chłodniejszy powiew wiatru. A i tak, dla mnie było ciup za ciepło. 😉
W tym roku wzięłam się z Freyą na poważnie za bieganie, a żeby jej nie powalić ilością ruchy robiłyśmy to bardzo stopniowo. Któregoś wieczora na spacerze odkryłam, że bieganie pozwala jej pokonać pewne strachy i bariery (np. odgłos deskorolek). Pierwszym zamysłem było wzięcie udziału w dogtrekkingu. Jednak dużo szybciej w Internecie znalazłam wydarzenie o 8 Biegu Wegańskim. Dwa dni zastanawiałam się czy to jest dobry pomysł. Ale jeżeli nie spróbujesz to się nie dowiesz. I tak zapisałam nas na 5 km bieg. 🙂
Ponieważ w ostatnim momencie moja Mama postanowiła towarzyszyć nam w tym wydarzeniu, o 10:20 byliśmy całym psio-ludzkim kompletem na evencie. W tym miejscu muszę przyznać, że organizatorzy wybrali dobre miejsce na bieg, bo nie dość, że trasa piękna i urokliwa, to i było sporo miejsc parkingowych. A wracając do relacji, zajęłyśmy miejsce w cieniu i czekałyśmy na 11:00, ponieważ o tej godzinie zaczynał się nasz bieg.
Na trasie
Za pięć jedenasta, wzięłam Freyę na ręce i udałam się na koniec startu/mety, gdzie ustawiali się pozostali uczestnicy biegu na 5 kilometrów. Zapytacie się pewnie, dlaczego wzięłam ją na ręce? Cóż, Freya nie przepada za tłumami ludzi, zwłaszcza, gdy ich zagęszczenie jest bardzo duże na metrze kwadratowym. A to powoduje u niej protest w zakresie przemieszczania lub poruszanie się w kierunku przeciwnym do tłumu (najlepiej w bezpieczne miejsce jakim jest samochód lub dom). Podobnie wyglądał też nasz start, gdzie przeniosłam ją te kilka metrów, po to by zaraz ją puścić i biec za nią wyprzedzając innych (w miarę możliwości). Aż do najbliższego wąskiego gardła, gdzie ponownie wzięłam ją na ręce, bo dla niej zbyt dużo osób, które były zbyt blisko z przodu i tyłu. Po czym ponownie biegła w swoim tempie.
I tak, aż do następnego wzięcia ją na ręce, bo czegoś się wystraszyła. Na szczęście nastąpiło to już spory kawałek za linią startu. Trzy metry dalej, za zakrętem prowadzącym w dół do plaży, ponownie biegła wyprzedzając innych uczestników. Minęłyśmy punkt z wodą i krówkami, gdzie tym razem ja zarządziłam postój, bo niemiłosiernie zaschło mi w gardle. Freya nie chciała niczego się napić, jak widać jest ponad pragnienie i wysychanie dziąseł. I ruszyłyśmy w dalszą drogę.
Raz przyspieszała, raz zwalniała, a nawet się zatrzymywała, zwłaszcza, jak czuła, że ktoś siedzi jej na plecach. Za drobną namową ruszała dalej i pokonywała truchtem kolejne metry. W okolicy 3 kilometra zaczęła częściej się wyłamywać, zmniejszać tempo lub zatrzymywać. I wtedy już dużo dłużej zajmowało mi namawianie jej na dalszy bieg. Zaczęłam też ją przenosić po kilka metrów, co dawało dobry efekt, ale tylko na 100-150 metrów. Raz Freyaśka, gdy wyprzedzała nas grupa osób z psami, postanowiła zejść z drogi i ulokować się w pokrzywach. A ponieważ nie chciałam, aby pozostałą w nich dłużej niż 3 sekundy, postanowiłam ją z nich wyjąć i przenieść do przodu. Do końca dnia czułam mrowienie w dłoniach, a następnego mnie swędziały, ale powiedzmy, że to jest jakaś forma pamiątki po przygodzie. 😉
W okolicy 3,5 kilometra odmawiała współpracy coraz częściej i próbowała iść innymi drogami. Tutaj ostatecznie podjęłam decyzję, aby ją wziąć na ręce i przenieść dłuższy odcinek trasy, albo nawet do samej mety.
Tutaj z pomocą przyszedł mi Pan Pszczółka, który zaoferował swoją pomoc w noszeniu Frei. Na początku miałam pewne obawy, bo w końcu dla Frei jest to ktoś obcy i to w dodatku mężczyzna. Ale szybkie spojrzenie na Freyę i wiedziałam, że w obecnym momencie nie będzie to miało dla niej znaczenia, o ile będę obok. Jestem niezwykle wdzięczna temu Panu, bo niósł ją dobre ponad 500 metrów.
Po pokonaniu schodków przy moście Grota-Roweckiego, postanowiliśmy sprawdzić czy Freya zdecyduje się na jakiś ruch, czy dalej trzeba będzie ją nieść. Tutaj dziewczyna nas zaskoczyła i zdecydowała się na bieg. A jak ona biegnie, to i ja biegnę! 😀
I tak pobiegła około kilometra, przez lasek i trochę po polu. I biegłaby tak dalej, ale niestety wystraszyła się odgłosu bębnów, które było słychać z miasteczka biegowego. A że próbowała biec w przeciwnym kierunku, to ponownie wylądowała na rękach, tym razem moich i tu do mety już ją przeniosłam.
Oj Iggy, Iggy
Tak jak wspomniałam powyżej, na event został zabrany również Iggy, w celu zapoznania się z nowym otoczeniem, ludźmi, psami i atmosferą. Jestem zadowolona, bo sama impreza nie zrobiła na nim większego wrażenia, ot było więcej osób, była głośna muzyka (to ma co tydzień u nas w parku…) i było więcej psów. I te psy, to był jego ból kupra.
Zawsze jak z kimś rozmawiam, to mówię, że Iggy jest szczeniakiem prawie idealnym. Dlaczego prawie? Bo szczeka, często szczeka, a potrafi szczekać i się nakręcać. Ogólnie jest przyjacielskim psem w stosunku do innych i w przeciwieństwie do Frei, chętnie nawiązywałby z tymi psami znajomości. Uczę go, że nie ze wszystkimi pieskami trzeba zawierać kontakt, ale ponieważ dojrzewa to hormony biorą górę i to co wypracowaliśmy, nagle gdzieś ginie w odmętach neuronów i synaps. Tak było i tym razem, gdzie Ignacy wręcz szaleńczo szczekał na inne psy, które przechodziły w jakiejś odległości od nas. Ale tylko, gdy stałyśmy w cieniu, bo na przechadzce po miasteczku biegowym, był idealnym pieseczkiem, który to prawie, że cały czas był wpatrzony we mnie i grzecznie omijał pieski i na nie nie szczekał. Dzięki temu, wiem gdzie leży problem i mogę teraz nad tym popracować.
A poza tym, był świetny. Naprawdę, mimo wysokiej temperatury i zamieszania wokół biegu, on zniósł to gdyby był na takich eventach codziennie. Zuch mój!
No i przy tej okazji, nadmienię, że straciłam jedną smycz, jeszcze przed biegiem. Otóż Iggy był na 11 letniej smyczy, której przy którymś z kolei szarpnięciu pękł element przy karabińczyku. Chwała, że wzięłam dla Frei dwie smycze (zwykłą i z amortyzatorem), bo było na co przypiąć młodziaka. No cóż, smyczy w domu po kokardę, to nie ma paniki. 😉
Organizacja, atmosfera czyli cała ta otoczka
Cały event miał charakter rodzinnego pikniku. Ludzie wyglądali na zadowolonych, radosnych, życzliwych. Każdy się świetnie bawił. Ktokolwiek nie biegł był dopingowany, na trasie ludzie również sobie pomagali czy wspierali. Nie było czuć jakiejś sztywnej konkurencji.
W biegu brali udział wolontariusze z psiakami ze Schroniska na Paluchu i przy okazji promowali je do adopcji, pokazując, że tam też można znaleźć towarzysza do biegania. I jeden psiak miał ogromne szczęście, bo został adoptowany na wydarzeniu! 😀 Oczywiście przyszli właściciele musieli pojechać jeszcze na Paluch w celu podpisania umowy adopcyjnej, ale już szczęśliwiec nie wrócił do boksu schroniska. 🙂
Bardzo fajnym pomysłem była możliwość odbioru pakietów startowych w piątek i sobotę.
W miasteczku biegowym były porozstawiane namioty, pod którymi mieściły się sklepy z koszulkami, fajne wege jedzonko, lody, miejsce na warsztaty, kącik dla dzieci i przebieralnie. Bardzo mi się podobało, że nic nie było nachalne i na przymus. Jak ktoś miał ochotę na coś to po prostu sobie szedł i korzystał z dobrodziejstw.
***
Jestem baaardzo zadowolona z tego, że wzięłam udział w tym biegu. Freya jak na nią była bardzo dzielna. Po godzinnym odpoczynku w bagażniku poszłyśmy na rozdanie nagród i Freyaśka sobie grzecznie siedziała, nie panikowała, wąchała trawkę i okoliczne krzaczki. Miała jasne i rozumne spojrzenie, pozbawione cienia większego stresu. W tym momencie nie przeszkadzała jej muzyka z głośników.
W sumie nie wiem, czy gdyby nie bieg z Freyą to kiedykolwiek wzięłabym udział w jakimś biegu. A tak, pierwsze koty za płoty! 😀
Super! Widać, że dostarczyło Wam to odpowiedniej dawki pozytywnej energii 🙂 Pozdrawiam! 🙂
Oj tak! Pozytywnej energii złapałyśmy baaardzo dużo. 😀 Pozdrawiam 🙂