… czyli Inauguracja X Sezonu Pucharu Polski w Dogtrekkingu (Lubliniec 13.04.2019) widziana moimi oczami.
***
Obudziłam się dwadzieścia po piątej. Niezasłonięte na noc okno, wpuszczało do pokoju szare, zimne światło, było pochmurno. Ze sprawdzonej dzień wcześniej prognozy pogody, wiedziałam, że będzie dzisiaj padało, widać pogodynka, tym razem nie kłamała.
Delikatnie rozejrzałam się po sennym pokoju w poszukiwaniu dużej, czarnej plamy. Jest, Iggy spał na dywaniku po środku pokoju. Nagle wstał, niezdarnie się przeciągnął, podszedł do prostopadle stojącego do mojego, pustego łóżka i wskoczył na nie, kładąc się w precelek. On też dzisiaj kiepsko spał. Co i rusz wybudzałam się słysząc jego pazurki stukające po podłodze, zmieniał ciągle miejsca do spania.
Planowałam wstać przed siódmą, ale wiedziałam, że już nie zasnę. W głowie przeorganizowałam plan działania na poranek i byłam gotowa jeszcze pogrzać się pod kołdrą. Po dwudziestu minutach wybudziła się Mama. Chwilę porozmawiałyśmy, psiak również strzepnął sen z powiek i przyszedł na mizianki, a w tym czasie Mama wstała i podeszła do okna.
– Śnieg pada – powiedziała zaskoczona.
– A miał padać deszcz. Widocznie plany się zmieniły. – odparłam dalej siedząc pod kołdrą i głaszcząc psa. Właśnie w tym momencie gratulowałam sobie zabrania dla Iggy’ego ocieplanej kurtki.
Wstałam, na piżamę wrzuciłam dres, opatuliłam się w kurtkę i rękawiczki, podpięłam psa i ruszyliśmy na poranny spacer. Nie można cały czas leżeć, dzień ucieka.
***
Zatrzymaliśmy się w Herbach na Śląsku, to jakieś naście kilometrów od Lublińca. O szóstej rano przy głównej ulicy mijają nas tylko ledwo odśnieżone samochody. Skręcamy w lewo w alejkę domków jednorodzinnych. Pada coraz mocniej, wielkimi płatkami śniegu, nie czuć zimna, ale musi być poniżej zera, bo śnieg sięga do kostki. Pusto, cicho i biało, rozglądam się ciekawie po okolicy. Spacer nie może być za długi aby nie przeciążyć Iggy’ego, w końcu przed nami duże wyzwanie. Wracamy, trzeba się przygotować.
***
W Parku Leśnym w Lublińcu jesteśmy chwilę po dziewiątej trzydzieści. W duchu trzymam kciuki za otwartą jeszcze rejestracje (miała być otwarta do dziewiątej trzydzieści). Ufff… udało się. Podaję książeczkę zdrowia Iggy’ego, odbieram pakiet startowy i wracam do samochodu, w którym została Mama z Iggy’m. Nasz start został zaplanowany na dziesiątą trzydzieści, toteż mam trochę czasu aby posiedzieć, pogadać, poobserwować innych zawodników i przygotować nas do startu.
Czas mija szybko, ledwo się obejrzałam, a już szliśmy do „miasteczka” odebrać mapę i stanąć na linii startu. Już nie pada śnieg a drobny deszczyk. Po białym puchu pozostały małe placki odznaczające się na zielonkawej trawie. Dostajemy instrukcje, na co zwrócić uwagę na trasie. Ale nas jest dużo, a ile różnych psów! Oczywiście najbardziej słychać rasy północne i ich mieszanki. Ich opiekunowie zajęli miejsca przy samej linii startu. No, no, ktoś tu będzie się ścigał.
Przyjrzałam się dokładnie mapie, trasa wydawała się prosta. O matko, ale te punkty są porozrzucane. Co ułożyłam sobie trasę, zaraz okazywało się, że jeszcze dalej jest kolejny punkt kontrolny. Muszę je ogarnąć przed startem, bo potem ominę coś i będę nadrabiać. Policzyłam je, no są wszystkie, teraz już nie będzie niespodzianek. Zaraz startujemy. Patrzę na mojego Tygrysa. Wygląda innych psów, zdecydowanie jeszcze nie wie co się zaraz będzie działo. Ale w tym całym zamieszaniu wydaje się być spokojny, tak jakby co tydzień bywał na dużych skupiskach ludzi i psów.
Zaczyna się odliczanie, startujemy. Nasz korowód prowadzi samochód, który ma nas wyprowadzić na trasę. Patrzę na mapę. Cholera, którędy on nas prowadzi? No nic, idę za tłumem, potem znajdę nas na mapie.
Iggy chętnie idzie, wącha trawę i okoliczne krzaczki. Przystajemy, idziemy, przystajemy, idziemy, wymijamy kogoś, kto też się zatrzymał, przystajemy. No nie, tak to będziemy szli tą trasę do jutra. Po chwili orientuję się, że jesteśmy na samym końcu. No pięknie. Iggy ewidentnie nie załapał (z resztą, jak zwykle na początku), że musimy przeć do przodu bez dłuższych postoi. No dobra, trochę ogarnął, idziemy. O raju, dwa owczarki niemieckie przed nami, oby nie było zaraz jatki. Co na to Iggy? Acha, bez spiny, idą ramię w ramie. To dobrze, bo jak się okazuje przez najbliższy kilometr co chwila się wymijamy lub idziemy razem.
Idziemy prosto i skręcamy, prosto i skręcamy, spoglądam na mapę, no nie, dalej nie wiem gdzie jesteśmy. No nic, idę za tłumem. Drobny deszczyk zmienił się w drobne płatki śniegu. Jak dobrze, że wzięłam ze sobą ręcznik i wielką pelerynę, będzie czym wytrzeć Iggy’ego i na czym usiąść w przewie.
Docieramy do drogi wyłożonej asfaltem, teraz widzę, że tłum przede mną się rozrzedził. Cholera, na dodatek ludzie się rozproszyli – jedni poszli na wprost, inny skręcili w prawo. Mój wspaniały plan pójścia za tłumem właśnie poszedł się ganiać. Na mapie widzę, że dalej nie mam zielonego pojęcia gdzie jestem i gdzie mam iść by gdzieś dojść. Patrzę na Iggy’ego, który zajęty jest wąchaniem z daleka psiej koleżanki, zero pomocy.
Podejmuję szybką decyzję, że skręcamy w prawo. Co jakiś czas kontroluję zapisy na mapie z tym co znajduję w terenie. Sytuacja zaczyna mi się klarować, choć dalej coś się nie zgadza. Dwa razy o mało nie przewracam się o Iggy’ego, który albo nagle się zatrzymuje, albo nagle zawraca za zapachem, trochę się wkurzam, wyrzucam mu, że jest nie pomocny i czekam aż przestanie wąchać krzak.
Idziemy dalej. Docieramy do utwardzonej, żwirowej ścieżki. Z lewej strony widzę innych uczestników dog trekkingu, którzy idą w naszą stronę, po prawej widzę plecy innych uczestników. Oczywiście skręcam w prawo (tak mówi tłum, a ja dalej nie wiem gdzie jestem) i sprawdzam na mapie. Jest! Znalazłam! Wiem, gdzie jesteśmy! No to teraz pójdzie z górki. Kurczę, okazuje się, że poszliśmy trochę na skróty i dlatego z lewej strony szły osoby w naszym kierunku. Fart. Teraz tylko dotrzeć do pierwszego punktu kontrolnego.
Iggy po zmianie nawierzchni już się tak często nie zatrzymuje. Teraz zmienił taktykę na parcie do przodu z nosem przy ziemi – może być i tak. Mijają nas jakieś osoby i my kogoś mijamy. Gdzie ten pierwszy punkt kontrolny? Jest! O raju, jest! Czyli jednak się nie zgubiliśmy! Spisuję hasło dla mojego dystansu i skręcamy w prawo ku następnemu!
***
Zachwycałam się tamtejszymi lasami. Strzelistymi świerkami, mchami, małymi i dużymi zbiornikami wodnymi, krzaczkami borówek, bagnami, strumyczkami, wysokimi trawami, które swoim płowym kolorem przypominały, że rosły w zeszłym roku. Było pięknie, pomimo pochmurnej pogody. Jestem pewna, że gdy pełną parą świeci tam słońce ten las wygląda wręcz magicznie.
Gdy byliśmy na wysokości 10 km, zauważyłam, że Iggy trochę przygasł. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie zmniejszyć tempa? Może potrzebuje jeszcze jednej przerwy? Może powinnam go przenieść tak z pół kilometra? I wtedy zauważyłam, że co jakiś czas Iggy spogląda do tyłu. No jasne! Jakąś chwilę temu minęliśmy niezwykle dla niego pachnącą sukę flat coated retrievera. Na szczęście za jakiś kilometr o niej zapomniał i ponownie szedł dzielnie przede mną, co jakiś czas wąchając źdźbła trawy.
Zdobywaliśmy punkty kontrolne, pokonywaliśmy kolejne kilometry i odpoczywaliśmy od miejskiego zgiełku. Bywało i tak, że co jakiś czas byliśmy sami na ścieżce – przed nami pusto, za nami nikogo, tylko las i my.
***
Przed nami ostatnie metry. Na mojej karcie pysznią się wypełnione wszystkie pola hasłami oraz dziurkami z perforatorów. Zaczynam czuć mięśnie pośladków. Nawet wolę się nie zastanawiać co już boli Iggy’ego. On na pewno już czuje swoje ścięgna i marzy o odpoczynku. Jeszcze chwila. Idziemy ścieżką, którą przyszliśmy z linii startu, a to oznacza, że nie ogarniam punktu na mapie. Teraz to bez znaczenia, wiem jak dotrzeć do miasteczka imprezy.
Z szerokiej piaszczystej ścieżki wchodzimy do lasu. Tu jest już dużo ciemniej i wężej. Z oddali majaczą sylwetki osób przed nami. Czyli jednak dobrze idziemy. Widzę już miasteczko. Oho, poszłam dookoła, trudno, linia mety nie ucieknie. Z resztą jakie to ma znaczenie? Przeszliśmy 16 km, dotarliśmy do wszystkich punktów kontrolnych i zrobiliśmy zadanie specjalne. Nie zgubiliśmy się, ekipa ratunkowa nie musiała ruszać nam na pomoc. A najważniejsze, że RAZEM udało nam się ruszyć na wyzwanie i je RAZEM wykonać.
***
Po dotarciu na linię mety nieco opieszale oddaje kartę zawodnika i numer startowy – nie wiem co, gdzie i jak. Orientuje się za ile przyjedzie po nas Mama. Aha, stoi w korku pod Opolem, no to sobie poczekamy. W tak zwanym międzyczasie posilam się obiadem. Wycieram Iggy’ego bo nadal jest wilgotny, a nie chce aby się zaziębił i zakładam mu kurtkę. Przez jakiś czas siedzimy i odpoczywamy. Robi mi się chłodno, to znak, że będziemy (wbrew woli) wstać i pochodzić aby zachować ciepło. Tak też robimy.
Czekając udaje nam się obejrzeć pokaz psów obronnych. Iggy nie do końca podzielał entuzjazm broniących człowieka psów. Trochę go to denerwowało – ale dopiero pod koniec. Widocznie chłopak nie bardzo przepada za brutalnością, albo pokaz i towarzyszące mu emocje obcych psów trwały już zbyt długo. Kawałek odchodzimy, ale dalej jesteśmy w zasięgu pokazu. Iggy jakby się już uspokoił, to dobrze. Nagle widzę na ścieżce nasz samochód. Tak! Czas się porządnie wygrzać.
***
Organizator dogtrekkingu: SPORTSHOOTER
Strona internetowa: http://dogtrekking.com.pl/
Fanpage: dogtrekking.com.pl
Impreza: Inauguracja Pucharu Polski w Dogtrekkingu 2019, Lubliniec 13.04.2019
Galerie zdjęć: zdjęcia z imprezy i zdjęcia z mety
3 komentarzy