W tym roku, nie pojechaliśmy na ani jedne stacjonarne zawody dogtrekkingowe. Jest mi trochę z tego powodu przykro, bo bardzo chciałam pojechać chociaż na ostatnie zawody w Złotym Stoku. Niestety, rzeczywistość okazała się z lekka okrutna i musiałam obejść się smakiem.
Nie sądziłam, że do końca roku odbędą się już jakiekolwiek dogtrekkingi. Dlatego, moje serduszko podskoczyło do gardła, gdy na niebieskim portalu społecznościowym zobaczyłam nowo dodane wydarzenie o wersji on-line’owej zawodów dogtrekkingowych. A gdy okazało się, że w ten sam weekend weźmiemy udział, aż w dwóch wydarzeniach, myślałam, że z radości będę moczyć stopy w Wiśle.
Mikołajkowy Samotny Wilk
Zawody były zorganizowane przez Dogtrekking.com.pl, dzięki, którym rozpoczęliśmy w tym i zeszłym roku sezon dogtrekkingowy. W czasach bez covida, ta ekipa co roku organizuje Puchar Polski w dogtrekkingu, który składa się z sześciu eventów. Każdy uczestnik zbiera na nich punkty, a na koniec sezonu są ogłaszani zwycięzcy, którzy przeszli określone dystanse w najkrótszym czasie. Mi na tych klasyfikacjach nie zależy, ale atmosfera zawodów, móc przejść się po szlakach wraz z innymi zapalonymi opiekunami psów, są warte przeżycia same w sobie.
Zatem dlaczego biorę udział w wydarzeniach on-line? Bo to dogtrekking, dreptanie z psami po szlakach, pokonywanie swoich wcześniejszych czasów i odkrywanie nowych miejsc spacerowych. Mimo wszystko, jest we mnie, mała, malutka nutka rywalizacji i pokonywania samego siebie. No i to dogtrekking.
Aby otrzymać dyplom po ukończeniu zawodów, trzeba było pokonać dystans minimum 10 kilometrów. Aby mieć pewność, że tyle przejdziemy, jako naszą trasę wybrałam szlaki Kampinoskiego Parku Narodowego. Wędrówkę rozpoczęliśmy w miejscowości Wiersze od szlaku żółtego, następnie skręciliśmy w lewo w szlak zielony. Przy skrzyżowaniu szlaku zielonego z czerwonym, zrobiliśmy sobie przerwę na uzupełnienie płynów i doładowanie się energetyczne, czymś smacznym. Następnie, ponownie skręciliśmy w lewo w szlak czerwony, który doprowadził nas do miejscowości Wiersze, skąd ruszyliśmy.
Szlak żółty i czerwony, to były najprzyjemniejsze trasy, jakie w tym dniu pokonaliśmy. Głównie dlatego, że te ścieżki były prawie puste. Mijały nas pojedyncze osoby, które jak się później okazało, ponownie mijaliśmy na szlaku czerwonym. Oprócz tego była garstka rowerzystów. Natomiast na szlaku zielonym, praktycznie co chwila musieliśmy się z kimś mijać, wyprzedzać czy schodzić z drogi, bo ścieżka była za wąska.
Mimo wszystko, bardzo Wam polecam ów trasę, ponieważ jest ona bardzo zróżnicowana. Są pagórki i piaski, gęsto zadrzewione rejony i bardziej przerzedzone, szersze i węższe ścieżki. Przy każdym skrzyżowaniu szlaków postawiono małą, drewnianą wiatę ze stołem i ławeczkami, aby można było odpocząć. Dodatkowo, na szlaku zielonym pojawiła się ścieżka edukacyjna.
W tym dniu, ostatecznie pokonaliśmy 12,48 km w 2 godziny i 16 minut. Kompletnie nie spodziewałam się, że pokonamy taki dystans w takim czasie. Planowo mieliśmy zrobić 11,9 km, ale jak widać, gdzieś zboczyliśmy z trasy.
Barktrekking Mikołajkowy
Kolejny dzień i kolejny dogtrekking. Tym razem organizowany przez Barktrekking, miał dwie formy – stacjonarną we Wrocławiu oraz wirtualną. Z wiadomych przyczyn, wybrałam formę on-line, zapisałam nas i czekałam na 6 grudnia. Mikołajkowa edycja wirtualna miała możliwość zapisania się na trzy różne dystanse – 6 km, 12 km oraz 20 km. Ale Barktrekking to nie tylko spacer z psem, ale również pomoc psiakom z Fundacji Matuzalki, dla których został przekazany dochód z organizacji imprezy.
Jako, że jesteśmy już nieco zaprawieni w boju, wybrałam dystans 12km. A trasę zaplanowałam po ścieżkach Bolimowskiego Parku Krajobrazowego. Podobnie, jak w dniu wcześniejszym, pokonany dystans był dłuższy od planowanego. Pokonaliśmy 16,36 km w 2 godziny i 55 minut. Powiem Wam szczerze, że przy ok. 15 km to ja już czuje wszystkie mięśnie nóg…
Naszą wędrówkę rozpoczęliśmy z Parkingu Leśnego w Bolimowskim Parku Krajobrazowym na szlaku żółtym, z którego skręciliśmy na większym skrzyżowaniu w prawo w kierunku Punktu Czerpania Wody, który znajdował się na prawo od ścieżki, którą podążaliśmy. Następnie szliśmy prosto w kierunku Chojnowa. Planowo mieliśmy skręcić w lewo, gdy szeroka, lekko żwirowa ścieżka między młodym laskiem po prawej i wybujałym po lewej, zmniejszyła się do ubitego piaszczystego duktu. Jednak urokliwe zadrzewienia przekonały mnie swoją tajemniczością i dalej szliśmy prosto i trochę po łuku, aż wyszliśmy na lekko żwirowy, rowerowy niebieski szlak. Ów szlakiem szliśmy aż do rozwidlenia ze szlakiem żółtym, który przez większość trasy współprowadził nas z rowerowym szlakiem zielonym.
Drepcząc szlakiem żółtym, po prawej stronie minęliśmy dawny Dworem Myśliwski Radziwiłłów z przełomu XIX i XX wieku. Niestety, o budynek nikt nie dba i w obecnym momencie jest ruinką. A na pewno, kiedyś była podziwianą budowlą. Idąc dalej (nadal szlakiem żółtym i rowerowym zielonym) wchodzi się w przepiękną, prawie jak parkową alejkę, która jest z obu stron wysadzana drzewami. Aż czuć magię, zwłaszcza, gdy na końcu szpaleru drzew widać, jak przechodzi stado dorodnych saren. Leśne stworzenia niespecjalnie przejęły się, że gdzieś tam szliśmy. One nieśpiesznie przechodziły między jednym zalesieniem ,a drugim w poszukiwaniu pożywienia. Gdy przeszliśmy „parkową alejkę” minęliśmy stado saren schowane w lesie i dotarliśmy do skrzyżowania, gdzie szlak żółty rozdzielał się z rowerowym zielonym zarządziłam przerwę. Ponieważ tego dnia było chłodniej niż dzień wcześniej, przerwa była krótsza aby rozgrzane wędrówką mięśnie psiaków nie schłodziły się zanadto.
W dalszą podróż udaliśmy się rowerowym szlakiem zielonym, którym szliśmy cały czas prosto. Moim celem było minięcie Gajówki i dotarcie do Chyleńca, głazu upamiętniającego I Wojnę Światową. Według mojego planu, powinniśmy zaraz za głazem skręcić w lewo w las w ścieżkę. Jednak okazało się, że widziana na Google Maps ścieżka jest pozarastana. Dlatego zdecydowałam się iść dalej prosto, aż uda nam się znaleźć ścieżkę, w którą da się skręcić w lewo. Po jakiś 7-10 minutach i to się udało.
I tak sobie szliśmy, szliśmy i szliśmy, aż ponownie kilka saren przebiegło nieopodal. Oprócz nich, przez następne czterdzieści minut nie spotkaliśmy nikogo. Przyjemnie było się rozkoszować szumem drzew, pustym szlakiem, pojedynczymi nawoływaniami leśnych ptaków i odgłosami naszych kroków. Nie ma co ukrywać, że ponieważ zeszliśmy z wcześniej zaplanowanej trasy, co jakiś czas zerkałam na mapę i dostosowywałam naszą wędrówkę pod zastaną sytuację. Naszym celem było już jedynie dotarcie do parkingu, a muszę przyznać, że niechcący udało nam się iść dróżkami całkiem malowniczymi.
W porównaniu z Kampinosem, BPK jest dużo bardziej zróżnicowany pod względem gatunków drzew i krzewów. Na próżno szukać jednak tam pagórków i górek, ale niecodzienne parkowe alejki z drzewami po obu stronach ścieżki, że będą odpowiednią rekompensatą.
***
Podsumowując, to był bardzo udany i aktywny weekend. Myślę, że pomimo pewnego zmęczenia, chłopaki byli zadowoleni z wycieczek, nowych zapachów, okolic i wyzwań, jakie przed nimi postawiłam.
Uważam, że to było idealne zakończenie sezonu dogtrekkingowego, zwłaszcza, że ten rok był pod względem organizacji takich imprez, dość niezwykły. Teraz będziemy odpoczywać, i jeżeli nic nam nie stanie na drodze, to od lutego zaczynamy na nowo przygotowywać się do przyszłorocznego sezonu. Bo po tym roku, mam jeszcze większą ochotę na udział w zawodach.
1 komentarz