Frida była moim pierwszym psem w domu, ale niepierwszym zwierzęciem jakie u nas zagościło. W swojej zwierzęcej karierze miałam całą plejadę „gwiazd”, za którą za każdym razem rzewnie płakałam gdy odchodziły. Każde ze zwierząt było inne, miały innych charakter i temperament. Niektórych zbyt dobrze nie pamiętam. Są nawet takie, o których mogę powiedzieć że były i wiem jak umarły (taaak, świetna wiedza, ja wiem :P). Ale może to efekt tego, że byłam wtedy zbyt mała i nie zwracałam na całą resztę większej uwagi.
Tak czy siak, chciałam w dzisiejszym wpisie rzucić trochę prywaty i zapoznać Was ze zwierzęcym dobytkiem jaki się przewijał w niedużym mieszkaniu (a uwierzcie, czasami bywało tego sporo). Nie będę wspominać o zwierzaczkach tymczasowych jakie w międzyczasie gościły – to nie ich wpis. 😉
Uczciwie ostrzegam – w tym wpisie nie będzie nic o Frei (poza zdjęciem 😉 ). 😉 Ten wpis jest całkowicie o zwierzakach, których już z nami nie ma.
Gryzonie
Od nich należy zacząć, bo jako pierwsze pojawiły się w domu. Mama zawsze chciała mieć zwierzęta w domu, ale dziadek nie pozwalał. Bo on nie lubi, to śmierdzi i trzeba wokół tego robić. Przed dziadkiem ukrywała w pokoju kurę (tak, kurę, w bloku, na 4 piętrze) i świnkę morską, a potem spiskowała z babcią i rodzeństwem by się nie wydało, że jest w domu kot. Po którym potem i dziadek płakał gdy go rozszarpały psy. Do dzisiaj wspomina, że to takie inteligentne stworzenie było. Także pojawienie się zwierząt u nas było tylko kwestią czasu. Ale wróćmy do gryzoni.
Mała, biała
Jako pierwsza w naszym mieszkanku pojawiła się mała, biała myszka. Zabijcie, nie mam pojęcia czy miała imię, miałam wtedy trzy lata. Jej klatka stała na lodówce, a ja lubiłam na nią patrzeć gdy biały łepek lub ciałko pojawiało się pośród trocin. O jej nagłą śmierć winię mamę. Bo koniec końców to jej wina. Tego dnia, jak się okazało potem, klatka była źle zamknięta i gdy mama ją podniosła, klatka z myszą w środku runęła na ziemię. Myszka po całej akcji jeszcze żyła, co nie trwało długo, bo jak twierdzi mama dostała szoku i ataku serca. A i tak do teraz jej wypominam, że „Zabiła mi mysza” (kto czytał książki Musierowiczowej, ten wie, z którego tomu jest to zdanie 😉 ).
Puchaty gryzoń
Kolejnym gryzoniem była chomiczka. Z jej istnienia pamiętam, że była, klatka stała, trociny latały wokół i biegała w nocy. Oprócz tego była mała i puchata – jak to chomiki. Zmarło jej się na raka. Co o dziwo najbardziej pamiętam z całego jej życia, to właśnie moment gdy pojechaliśmy z nią do weterynarza aby ją zbadać. Niestety się okazało, ze trzeba było ją tego samego dnia uśpić.
Chrum, chrum
W pierwszej klasie podstawówki, na dzień dziecka dostałam od mamy pierwszą świnkę morską. Tego dnia mama odebrała mnie od razu po zajęciach ze szkoły (szok i radość nr 1) i miała ze sobą siatkę, w której była klatka, trociny, poidła, miski i jedzenie dla gryzoni. Oprócz tego miała kartonowe pudełeczko z otworkami, w której była świnka morska (szok i radość nr 2). Ja się cieszyłam jak głupia, natomiast pani woźna pracująca w szkole nie podzielała mojego i mamy entuzjazmu. Nie rozumiem dlaczego, w końcu świnka mieszkała z nami, nie z nią.
Szara (tak ja wiem, oryginalne imię) była mieszanką świnki aguti oraz albinotycznej. Zatem była wredna. A oprócz tego nieustępliwa i gdy jej coś się nie podobało potrafiła dziabnąć. Miała charakter. Zdecydowanie nie była świnką „rodzinną”. Ale też miała i swoje zalety. Lubiła dreptać po ramionach gdy się siedziało na kanapie, lubiła zjadać owoce i warzywa prosto z ręki, ganiać po trawie, przebywać w okolicy człowieka i ponadto umiała śpiewać (serio! Co jakiś czas dawała nam koncerty w nocy).
Totalnym przeciwieństwem agresora Szarej była Ruda (oryginalne imię nr 2). Dostałam ją jakieś trzy miesiące po Szarej. Była spokojna, towarzyska, przytulaśna, miziasta, lubiła spać z nami w łóżku i nie atakowała innych zwierząt. Jedyną jej wadą była słaba odporność, co raz się skończyło zapaleniem płuc.
Powiem szczerze, że do tej pory brakuje mi tego pochrumkiwania gdy oba prosiaczki biegały po dywanie. Trzeba było chować kable bo lubiły podgryzać izolację, ale dało się temu zaradzić by nic im się nie stało. Miały swoje ręczniczki na podłodze gdzie sobie siadywały po podróży po pokoju. A raz u Szarej zadomowiły się mrówki, które miały swoja kolonię pod naszym oknem i przychodziły do Szarej po jedzenie.
W tamtym czasie w telewizji kablowej było emitowane anime „Hamtaro” o przygodach chomików i bardzo się cieszyłam, że ja też mam gryzonie i mogę imaginować sobie, że i one mają różne przygody gdy mnie nie ma w domu.
Najprzykrzejszym momentem była informacja, że świnek już nie ma. Nie dlatego, że zmarły czy trzeba było je uśpić. Nie. Pojechałam na wakacje z mamą, a gdy wracałyśmy ojciec poinformował nas, że świnek już nie ma. Ponoć oddał je do zoo, ale nigdy ich tam nie widziałam gdy się tam wybierałam. Uwierzcie, nie chciałam wtedy wracać do domu, zrobiłam awanturę w samochodzie i było mi niewymownie przykro i źle.
Koty
Czarna pantera nr 1
W międzyczasie, gdy były już świnki w domu, trafił do nas kot – chory, wychudzony, z gorączką. Leżał pod czyimiś drzwiami na klatce schodowej mojej ciotki, a my wychodząc od niej zobaczyłyśmy go i się nad nim zlitowałyśmy. Zapakowaliśmy się wszyscy w samochód i do weterynarza, który przyjmował 24h. Kot dostał leki i jako członek rodziny wrócił z nami do domu. Czarny vel Sierściuch (oryginalne imiona nr 3) nie reagował na świnki, nie ganiał ich, nie polował na nie. A gdy Szara go zaczepiała dosłownie ją olewał. Przytulaśny to był kot, uwielbiał jeździć z nami na działkę, wyciągał się podczas podróży na tylnej półce jak czarna pantera i tak spędzał całą drogę. Niestety był mocno chorowity, a jak się potem okazało miał białaczkę. Żył z nami bardzo krótko. Niestety w pewnym momencie choroba zwyciężyła.
Kotdzilla
Pomimo, że po Czarnym przez minimum pół roku mieliśmy zakaz brania kolejnego kota, mama nie wytrzymała. I około dwa miesiące później zamieszkała z nami mała, dwu miesięczna tri kolorowa kotka. Urodziła się na warszawskich kabatach i tam ganiała na początku swojego życia, mama często dokarmiała ją i jej rodzeństwo, jak również wkraplała krople do oczu kociaków. Ale któregoś dnia, zabieg zakraplania skończył się tym, że koteczka została przywieziona do nas do domu. Małe, dzikie zwierzątko bardzo szybko zaaklimatyzowało się do zmiany warunków i zaczęło się panoszyć. W tamtym czasie dostała imię Kizia-Mizia, ale po domowemu mówiło się do niej Kiciunia (które to już oryginalne imię?). Świnki jej nie przeszkadzały, przed Szarą miała dystans, ale Rudą uwielbiała. Lubiła się z nią bawić (Ruda niespecjalnie to kochała), wyjadać jej siano i spać z nią w klatce. I tak to trwało póki z malucha nie wyrosła kocica, a po zabiegu sterylizacji zaczęła tyć (taki tam efekt niepilnowania). Wtedy już za specjalnie, nie chciała się ze świnkami bawić tylko żyła sobie w zgodzie z nimi.
Czarna Pantera nr 2
Gdzieś na przełomie 2004 i 2005 roku, trafił do nas kolejny kot. Nie jestem w stanie powiedzieć czy to jeszcze był 2004 czy początek 2005. Pamiętam, że było wtedy zimno i padał śnieg (a więc może być większe podejrzenie, że to jednak był 2005 rok). Był to około 5 letni, duży, ze sporą nadwagą (a zatem pasował do lekko utytej Kizi-Mizi) kocur. Adoptowałyśmy go po śmierci jednej okolicznej kociary, która oprócz tego, że znajdywała kociakom domy, przygarniała je i dokarmiała. Dla dwóch innych jej kotów domy się znalazły, jednak tego nikt nie chciał. Kto by się dziwił. W końcu zwierz był duży, czarny, bez jednego oka, z przetraconą szczęką i nazywał się Rasputin. Ale jaki był milusiński, jaka przylepa… nie to co naburmuszona, niepozwalająca się dotknąć Kiciunia. Pierwszy dzień był wielkim zgrzytem pomiędzy kotami. Ale następnego już był spokój, tak jakby od zawsze mieszkały razem. Kocur świnkami się również nie przejmował, tolerował fakt, że są. Przez te kilka lat gdy z nami mieszkał, a w porównaniu z Kotdzillą mieszkał krótko, również zdążył zmienić imię i dostał kilka ksywek. Dalej był Rasputinem, ale mówiliśmy do niego Niuś (yeah, w końcu jakieś „normalne”). Ksywek miał kilka, ale najbardziej lubiłyśmy z mamą nadawać ksywki obu kotom na raz. Co by żadne z nich nie było pominięte. I tak najważniejszą ksywką Niusia było „Drę mordę” (gdy nakładało się jedzenie do misek lubił głośno się o nie dopominać), a dla Kiciuni „Futrzasty khrem” (tak, tam jest 😛). A dlaczego tak? Bo była puchata i grubiutka.
Psy
Frytella
W pewnym momencie zabrakło świnek. Dwa lata później i Niusia. Zostałyśmy same z kocicą, która zaczynała stawać się rozwydrzoną jedynaczką. Jednak i to się zmieniło, gdy dziwnym zbiegiem okoliczności w 2008 roku trafiła do nas Frida. Była ona zdecydowaną rewolucją w naszym życiu. Musiałyśmy nauczyć ją żyć w przyjaźni z kotem, a kota tolerowania psa i nieuciekania przed nim. Nim obie mogły obok siebie siedzieć, trochę czasu minęło. Ale i to się udało. Mała, ruda, wychudzona jamniczka otrzymała imię Frida (po Fridzie z Abby, nie malarce!) i zaczęła normalne nowe życie.
Przez pewien czas bawiłyśmy się w agility, co pozwoliło nam na pogłębienie naszej relacji. Aczkolwiek ona zawsze się pilnowała i nie lubiła daleko się oddalać. Może bała się znowu zgubić? Jednak podejrzewamy, że ktoś musiał ją wyrzucić z samochodu, bo na dźwięk włączonego silnika reagowała bardzo mocno i nerwowo w obcym miejscu, i pilnowała się wtedy samochodu. Byle tylko jej nie zostawić tam, gdzieś, gdzie byłyśmy.
Podobnie jak wcześniej koty, i Fridę dopadły ksywki i odmiany jej imienia. I tak był Fryton, Frytella, Frykadon, Mały Gnojek, Gówniarz, Robak, Małe Rude, Hrabina i jeszcze kilka innych. W międzyczasie Kizia-Mizia również zmieniła ksywki na Kotdzilla, Gruba czy Kizionator.
♣
Obecnie jest Freya, co nie oznacza, że więcej zwierzaków nie będzie. Mogę Wam zagwarantować, że w bardziej odległej przyszłości, pojawi się jeszcze niejeden pies. A może zanim to nastąpi i kot? 😀 Oj, za kotem w domu to tęsknie… Nie jest wykluczone, że kiedyś i świnki morskiej, która będzie pochrumkiwać biegając po podłodze. Ptaków nie zamierzam mieć, lubię je gdy latają za oknem, wolne, a nie za kratami klatki. Rybki są dla mnie „zimne” i bezuczuciowe. Nie wyobrażam sobie domu bez zwierząt, a przecież jest to obowiązek i wydatek, ale również wielka radość. Poza tym – to także część rodziny.
Ile zwierzaków w swoim życiu mieliście? Czy były i koty, i psy? A może w dzieciństwie mieliście papużki faliste czy ary? Może obecny zwierzak jest Waszym pierwszym? Napiszcie koniecznie. 🙂
U mnie tylko psy o koty od zawsze były w domu, no chyba, że liczymy też łapane dzikie myszy czy żaby, które uciekały i nie chciały się rozmnażać 😛 Takie szaleństwa na wsi u dziadków z koleżanką 😉 Nawet nie wiem jakiej płci osobniki łapałyśmy… Drugi pies bardzo mi się marzy od 2 lat, ale rozum wygrywa z sercem. Pewnie gdybym miała samochód to bym się zdecydowała, bo to ułatwia sporo kwestii. Pytanie czy Tajga zaakceptowałaby drugiego psa…? Kota mieć nie możemy, no chyba, że pogonie Michała – ma alergie.
Kurczę, w takim razie nie wspomniałam o ślimakach, które namiętnie znosiłam do domu i trzymałam w wypasionym słoiku. xD Chyba każdemu się drugi pies marzy jeżeli ma już jednego i wsiąkł w psi światek. 🙂 To prawda, samochód wiele ułatwia, zwłaszcza jak chce się dojechać gdzieś, gdzie dojeżdżają tylko pks’y… albo w ogóle nie ma czym dojechać. 😉
W kolejności od najstarszych, do najnowszych: kot- Bursztyn, kot-Filonek , kot-Cleopatra, pies – Budzik, rybki, żółw stepowy -Nijari, modliszki, kot -Rubik, kot -Mrok, kot -Kłopot, pies – Donner, żółw żółtobrzuchy – Tyrion, pies – Elza. Ufff… chyba nikogo nie przeoczyłam. Pominęłam tymczasy i te które miałam na odratowanie, bo byłoby kilka więcej kotów, gołąb Śnieżek, jeż Stefan i żółw Hodor. 🙂
Też sporo tego było. 😀 To chyba jest tak, że jak już raz się ma to chciałoby się mieć zwierzaki cały czas. 🙂 Gołębie to i moja mama znosiła do domu za młodu. Teraz z sympatii je dokarmia. 😉 Zwierzaki, które do nas trafiły na przechowanie to i ja pominęłam, bo by było tego troszku więcej, zwłaszcza psów. 😉