Cały tydzień byłam pewna, że dzisiaj na spacer pojedziemy zobaczyć Twierdze Modlin. Byłam tego tak pewna, jak tego, że jutro jest poniedziałek. Nie wiem dlaczego, wczoraj o godzinie 22, stwierdziłam, że „a kij, jedziemy gdzieś indziej„. Zrobiłam szybki research na grupie o wyjazdach z psami (Wędrówki z psem) i znalazłam informacje o Rezerwat Dębina, który znajduje się tuż obok Ostrówka w gminie Klembów (woj. mazowieckie). Dojeżdża tam pociąg, co było kluczową wytyczną, bo niestety w ten weekend jestem bez samochodu.
Po śniadaniu wyruszyliśmy ku przygodzie. A mieliśmy ich, że ho-ho!
Początek tych ho-ho przygód.
Już w samym Ostrówku, zamiast skręcić w boczną uliczkę, poszłam główną drogą i cały czas się zastanawiałam, dlaczego na mapie wyglądało to jakoś inaczej. Co poskutkowało tym, że do rezerwatu poszliśmy dookoła.
W trakcie przemierzania terenu zabudowanego, dołączył do naszej wędrówki mały, czarny kundelek tubylec, który towarzyszył nam do momentu dotarcia do rezerwatu.
Będąc w rezerwacje chciałam zrobić trochę zdjęć. Jednak skończyło się raptem na dwóch, które powstawały w wielkich bólach, bo jak się ostatecznie okazało – popsuł się obiektyw. Znowu, w tym samym „miejscu”. Ale postanowiłam, że ten mały incydent nie popsuje naszego spaceru. Dlatego schowałam aparat do plecaka i zaczęłam cieszyć się brodzeniem w liściach oraz zabawą z Iggym.
Sam rezerwat jest bardzo ciekawy i bardzo zróżnicowany. Na pewno tam jeszcze zawitamy, bo ostatecznie nie poszliśmy na bagna ani ścieżkę edukacyjną. Za to poznaliśmy kilka „twarzy” lasu, czyli część iglastą, lasek brzozowy, część liściastą i taką z powalonymi drzewami (trochę mroczną, jak w „Królewnie Śnieżce i Łowcy„. Oj klimacik to tam był. 😉
Wychodząc już z rezerwatu, spotkaliśmy pierwszych napotkanych ludzi. Czaicie, cały czas chodziliśmy po lesie i nie spotkaliśmy ani jednej osoby!
Epizod z powrotem na stacje.
Zapewne smutno by było, gdybyśmy wrócili prosto na stację. Dlatego nagle (ku zdziwieniu wszystkich, oczywiście) wyszliśmy w jakąś „zapomnianą” część lasu, która biegła wzdłuż torów, jednak brakowało ścieżki. Nie licząc tej porośniętej gęsto jakimś wysokim sitowiem (pani doktor prowadząca zajęcia z łąkarstwa na studiach, gdyby to przeczytała, pewnie cofnęłaby mi zaliczenie z ćwiczeń). Na tyle ile się dało, doszliśmy do jakiegoś rozwidlenia i udaliśmy się tam, gdzie wydawało się, że owe sitowie ustępuje na rzecz jakiejś trawki i mchu.
Idziemy tak przed siebie, zadowoleni, że na końcu będzie jakaś normalna droga. I nagle dobiega mnie specyficzny zapach, takiego niemytego faceta (wybaczcie panowie, ale tak mi się kojarzy). Zatrzymuje się i dostrzegam, że sitowie, przez które przechodzimy tak jakoś dziwnie leży. Cholera, weszliśmy w leże dzików. Ale że ich nigdzie nie widać, postanawiamy dreptać dalej, zachowując wysoką czujność.
Minęliśmy ambonę i weszliśmy na delikatnie porośniętą trawką ścieżkę. Uf, uratowani. Iggy przestał iść tuż za mną i dla pewności, że jestem, co jakiś czas stukać mnie nosem w nogę (bohater, psia jego mać). I nagle słyszę, że coś z prawej strony huknęło, jakby złamana gałąź. Oboje zamieramy w bezruchu, wyczekujemy i obserwujemy. Pomiędzy gęstwiną widzę jedynie dwie białe pupy uciekające w kierunku przeciwnym. Uff, po raz drugi.
W drodze do domu.
Dotarliśmy na stację, według rozkładu pociąg ma być o 14:18. Ojej, jaka niespodzianka, nie przyjeżdża i na stronie internetowej też go nie ma. Następny będzie o 14:43. Czekamy.
W trakcie czekania na pociąg, odkryłam, że trochę rozszczelnił mi się termos i co nieco się z niego wylało do wnętrza plecaka. Ot, psikus.
Ale to nie koniec atrakcji. Niestety, z nami czeka około sześciu mężczyzn pod wpływem, którzy są zafascynowani agresywnym zachowaniem Iggy’ego wobec nich. Panowie nie odpuszczają, prośba o niepodchodzenie i nie wyciąganie do psa ręki, wydaje się chyba być wyzwaniem. Od teraz panowie prześcigają się, który jako pierwszy udobrucha psa, tak aby przestał szczekać. Raju, gdzie ten pociąg.
W pociągu było o tyle lepiej, że nikt nie wyciągał do Iggy’ego ręki. No i sam Iggy był spokojniejszy (bo to pociąg, środek lokomocji, w którym zachowuje się opanowanie pomimo tłumów, krzyków i innych dziwnych hałasów) mimo jadącej z nami patologi.
Jak ja chciałam być już w domu.
Dobrze, że dziś było bez takich przygód 😉 Przynajmniej wiem już, że zapach niemytego faceta oznacza dziki 😛
Dzisiaj było spokojnie, jak w normalny dzień. 😀 To cenna informacja, zapamiętaj xD