Raz na rok przypada taki czas, kiedy mój pies „prawdziwie” mnie kocha. Tak się składa, że jest to pora jesienna – okolice końcówki września i początku października. A ponieważ zdarza się to tylko raz na rok, to często o tym z mamą zapominamy. Coś jednak czasem podejrzewamy na mniej więcej dwa tygodnie wcześniej, bo Frida wysyła nam delikatne sygnały (a tak naprawdę wysyła je do mnie).
O czym mowa? O cieczce, która występuje u każdej niewykastrowanej suczki.
Myślę ,że nie muszę dokładnie opisywać czym tak naprawdę jest owulacja u suk. Wydaje mi się, że każdy właściciel psa (bez względu na płeć) powinien wiedzieć o co chodzi. Aczkolwiek jeden dobitny przypadek na spacerze uświadomił mi, że nie wszyscy właściciele psów wiedzą co znaczy termin „cieczka”. Gdy poinformowałam napotkaną panią z napalonym samcem, że mamy ciekę, stwierdziła, że to przecież nic złego i dalej szła za nami, bo jej pies (notabene jamnik) ją ciągnął. A ona uważała, że jej piesek chce się z moim tylko przywitać i była wielce oburzona, że od niej odchodzę… Ręce opadają, a mózg nie nadąża w takich sytuacjach.
Tego typu sytuacje utwierdzają mnie w przekonaniu, że powinny być prowadzone programy szkolące i uświadamiające przyszłych właścicieli co to pies i „z czym go się je”. A jak ktoś nie ma takiego szkolenia, nie powinien mieć psa.
Ale ja nie o szkolnictwie tutaj chciałam pisać. Natomiast chciałam się zapytać Was kto ma do czynienia z suką z cieczką w mieście, a kto na wsi? I jak oceniacie „trudność” takich sytuacji?
Z mojego punktu widzenia łatwiej jest mieć sukę z cieczką w mieście aniżeli na wsi. Owszem, w mieście również psy biegają luzem, ale jeżeli wyjdzie się z „gorącą” psicą w godzinach najmniejszego natężenia spacerujących psiarzy, jesteśmy w stanie uniknąć adoratorów niespodziewanie wyskakujących zza krzaka. Z relacji mojej mamy, która akurat w tym okresie pracowała na posesji między lasem a polem, dowiedziałam się, że pod bramą codziennie siedziało około 2-3 amantów. A trzeba zaznaczyć, że nie zawsze przychodzili ci sami. Mama mówiła, że spacer w przerwie od pracy poza posesją nie wchodził w grę.
Poza pojedynczym przypadkiem nieświadomej właścicielki psa, nie zdarzyło mi się, by trzeba było Fridę brać na ręce czy z tempem odrzutowca uciekać przed psami. Zazwyczaj właściciele psów, gdy poprosiłam o wzięcie milusińskiego na smycz lub odwołanie nie robili problemu. Ale również ja starałam się nie wchodzić w tłum psów. Gdy widziałam jakiegoś na horyzoncie zmieniałam trasę spaceru, lub gdy się nie dało to stawałam najdalej od niego.
Wydaje mi się, że gdy odpowiednio podejdziemy do tematu cieki u suki, to przeżycie tych dni robi się mniej problematyczne. W końcu to tylko trzy tygodnie z ponad pięćdziesięciu w ciągu roku. Nie ma co się załamywać. 😉
W ogóle, przed kupnem lub adopcją psa powinien być jakiś obowiązkowy test z wiedzy 😀
Zgadzam się, że łatwiej jest ogarnąć cieczkę w mieście, chociaż to także wymaga pewnej gimnastyki, zwłaszcza, jeżeli chodzi o godziny spacerów – niestety, nie każdy właściciel psa może pozwolić sobie na dowolne żonglowanie godzinami wyjść. Popularność najpopularniejszych godzin spacerowych nie bierze się z niczego. 🙁
Test wiedzy, programy uświadamiające w szkołach/TV/gazetach/radio lub szkolenia/kursy – coś naszemu społeczeństwu na
pewno by się przydało.
Niestety, trzeba się przez te kilka tygodni namęczyć i nagimnastykować – ważne, że nie przez całe życie. 😉 Ale faktycznie, życie w tym czasie jest utrudnione i nie ma to znaczenia czy mieszkamy na wsi czy w mieście. Na wsi najbardziej bolą latające luzem psy…
A ja mam zupełnie inne zdanie na ten temat jako właścicielka samca. Uważam, że suki nie przeznaczone do hodowli powinny być sterylizowane i problemu z cieczką by nie było. Mnie łapie istny szał kiedy nie da się przejść normalnie po mieście, bo na hurra wszystkie suki mają cieczki i właściciele nie pofatygują się, by pojechać z nimi gdzieś dalej tylko wyprowadzają je pod klatkę, a mnie pies głupieje, bo nie jest w stanie dojść do auta by pojechać gdzieś dalej. Nie da się pracować, ba nie da się nawet spacerować. Oczywiście żartuję z tą sterylizacją, ale tak samo jak Ciebie wkurza to, że Twoja suka ma amatorów, mnie wkurza to, że jakaś suka ma cieczkę i każdy najkrótszy spacer kiedy nie wywożę psa za miasto jest istną udręka, bo jak się przyssie nosem w obsikane przez sukę krzaki to nie sposób go oderwać. Każdy problem ma dwie strony medalu.
Nie wkurza mnie, że ma amatorów, bo to normalne w tym stanie. Opisałam tylko sytuację, jak wygląda z punktu widzenia posiadania suki i podałam przykłady jak to wygląda w mieście i na wsi.
Cieczka tylko raz w roku? U nas standardowo, dwa razy i wszystko dość długo trwa. Do tematu trzeba podchodzić z głową. W tym czasie wspólne spacery z innymi psami ograniczam do minimum. Staram się też zmieniać trasy, żeby nie robić zamieszania w głowach znajomych psów. 🙂
Dokładnie, z głową! 😀 Trzeba pozmieniać trochę nasze przyzwyczajenia. 😉 Ale potem wraca wszystko do normy. 🙂
Ja mam 2 suczki. Gdy jedna ma cieczkę to nie robimy z nią za długich spacerów, a te krótkie tylko na smyczy. Zawsze pilnuję żeby jakieś psy do niej nie pochodziły. Nasze suczki mają po dwa razy do roku i zdziwiło mnie że Twoja tylko jeden, ale ok.
No akurat moja ma raz w roku. 😉 Spacery też tylko na smyczy, długość zależy od pory dnia i pogody.
Ja między innymi dlatego podjęłam szybką decyzję o wycięciu Ru. Nie wyobrażam sobie całego orszaku burków pod płotem, nie daj bug jeszcze Balowi by się oberwało…
U mnie w domu wniosek o kastrację został złożony 7 lat temu i do tej pory nie został pozytywnie rozpatrzony. Na szczęście bez większych zgrzytów się udaje.