Zapraszam na pierwszy wpis z serii Aktywnego Seniora (w skrócie AS). 🙂 Dzisiaj przedstawię gdzie nasza seniorka się udała, aby urozmaicić sobie trochę „poznawanie świata”.
Fridzie bardzo dobrze znane są trzy miejsca: dom, biuro nr 1 i biuro nr 2. W tym pierwszym, jak się można domyślić, przebywa głównie pod wieczór i w nocy. Ale oczywiście każdy kąt zna jak własną kieszeń (co prawda kubraczek kieszeni nie ma, ale nie będziemy wdawać się w szczegóły). Jest to azyl, ukochane miejsce, gdy doskwiera zatrucie pokarmowe, przemęczenie z powodu intensywnego kopania dołów, przebywanie z dziećmi lub gdy po prostu trzeba odpocząć od harówki dnia powszedniego. Nie można nie wspomnieć, że najlepiej ten czas spędza się w łóżku pod zestawem kołdra + koc. A jak jeszcze, któraś z jadłodajek się przyłączy, wtedy jest siódme niebo. 😉
Biura również obwąchane, co oznacza, że już znane na pamięć i w każdym ma swoje przyzwyczajenia. W jednym śpi się i aktywnie spędza czas na wielkiej, grubej kanapie dla psów. W drugim, odpoczywa się od połowów myszy lub innych psów, na krześle komputerowym na kółkach, zakrytym dużym kocem, co by można było przykryć i psa.
I tak mijają miesiące, w jakby się wydawało, sielankowym życiu. Aż tu nagle, młodsza karmicielka postanawia zabrać Babulińcię, gdzie? Na uczelnie!
W sumie jakiejś mega tragedii nie ma. Jazdę autobusem Frida ma obcykaną, a jak jeszcze opatulają w polarowy kocyk i dają pooglądać, co się dzieje za oknem, bez potrzeby wstawania to już w ogóle epicko.
Oczywiście, na każdych drzwiach w „moim” budynku jest nalepka zakazująca wprowadzanie psów. Jednak podpytałam każdego prowadzącego zajęcia w danym dniu, czy będzie mu przeszkadzał pies i nikt nie wyraził sprzeciwu. Żeby nie było, pytałam o możliwość wzięcia psa na zajęcia z tygodniowym wyprzedzeniem.
Dla Fridy było to nowe miejsce – poprzednio gdy ją zabrałam na uczelnię, zajęcia odbywały się w innym budynku. Dodatkowo same zajęcia wtedy specjalnie długo nie trwały. Tym razem Babulińcia spędziła ze mną na uczelni bite dwa dni. Czy była niezadowolona? No, mogła być tylko dlatego, że trzeba było wyjść spod ciepłej kołdry rano.
A tak poza tym, co się działo? Frida miała okazje przewąchać nowe miejsce, gdzie kręci się sporo ludzi i trochę zwierząt (głównie psów), poznać tłum nowych osób (które były nią zachwycone), z których zdecydowana większość chciała choć raz ją pogłaskać (wcale nie miała nic przeciwko – co dla mnie jest dużym plusem, bo u niej z kontaktami z ludźmi bywa czasem różnie). Oprócz tego słuchała co prowadzący mają do powiedzenia, każdy ma inną intonację głosu, inaczej prezentuje (tylko mówi, pokazuje filmy, mówi raz ciszej, raz głośniej, krąży po sali itd.). No i standardowo, robiła sobie drzemki podczas wykładów – jak prawdziwy student. 😉
Po budynku, zazwyczaj poruszała się bez smyczy, co czasem skutkowało tym, że trzeba było zapobiegać by nie wchodziła do katedr gdzie znajdowała się np. ptaszarnia. 😉 Chętnie wykonywała poznane wcześniej komendy i ćwiczenia, i bardzo ładnie się pilnowała. Poza budynkiem, nie licząc szybkich wyjść na siku, w przerwach między zajęciami, chodziła na smyczy. Dodatkowo zauważyłam, że wprowadzone, dłuższy czas temu, ćwiczenie na opanowanie się przed rzucaniem się na jedzenie (będę o tym pisała w innej części AS’a 😉 ) najlepsze miało efekty właśnie na uczelni. Może ta presja obcych ludzi tak na nią działa, by nie robiła z siebie dzikusa? 😉
Jedno jest pewne, co jakiś czas, tego typu wycieczki dobrze jej zrobią. Ona się trochę odmóżdży i zmęczy. A przy okazji i ja mogę poznać jej „tajemnice”. Odkryłam, że np. ryczenie niedźwiedzi nie robi na niej wrażenia, ale gadające foki obrączkowane czy ćwierkające ptaki na filmie budziły jej zainteresowanie. 😉