Myślę, że nowością nie będzie, gdy napiszę, że bardzo podoba mi się dogtrekking. I nawet, co jakiś czas, bierzemy całą naszą ekipą w nich udział. Niestety, ze względu na Carbo, odpadły mi imprezy, gdzie najmniejszy dystans do pokonania to trasa na około 15 kilometrów. Co prawda, przez pandemię można było brać udział w dogtrekkingach on-line’owy, na np. 5 kilometrów. Jednak udział w obcym miejscu, z mapą w ręku, szukaniem miejsc z punktami kontrolnymi, to prawdziwa przygoda.
Ponieważ na Mazowszu od dwóch lat ten temat mocno kuleje (i coraz bardziej kiełkuje we mnie myśl, aby samej coś zorganizować), szukałam i obserwowałam różne organizacje, które organizują dogtrekkingi w Polsce. A ponieważ chciałam wziąć udział z dwoma psami, to szukałam takiej imprezy, gdzie kilometry do pokonania będą też do nas dopasowane. Niestety, w chwili obecnej na każdy dogtrekking mam do pokonania minimum 300 km w jedną stronę. Mimo wszystko, to trochę zniechęca.
Ale w końcu trafiłam na wydarzenie w internecie, gdzie sama impreza miała się rozpocząć od 16:00, z możliwością nocowania na miejscu (w namiocie) i można było wybrać trasę o długości 5 kilometrów. A że jest lato, czas przygód i szaleństw, długo się nie zastanawiałam nad decyzją o wzięciu udziału. Jedynie kombinowałam, skąd ja wezmę namiot.
Navi Dog
Dogtrekkingi „Navi Dog” są organizowane przez Przystanek Alaska na pięknym pomorzu średnio raz w miesiącu. Jednak edycja sierpniowa jest pod tym względem wyjątkowa, bo można przyjechać z własnym „zakwaterowaniem”.
Tegoroczna edycja odbyła się 14 sierpnia. Start zawodników został przewidziany na godzinę 16:00 z pięknego miejsca nad rzeką Wdą, gdzie również było przygotowane pole namiotowe. Każdy z uczestników mógł wybrać jedną z trzech zaplanowanych tras na 5 km, 10 km oraz 15 km. Z oczywistych, zdrowotnych względów, wybrałam trasę na 5 km. Jednak biorąc pod uwagę fakt, że Carbo dobrze się czuł i chciał jeszcze pochodzić, zamiast po znalezieniu ostatniego punktu z trasy mini, poszliśmy jeszcze znaleźć punkt z trasy midi, po czym zrobiliśmy sobie małą przerwę i udaliśmy się na metę.
Jestem pod wielkim wrażeniem przyjaznej, wręcz domowej atmosfery, jaka panowała na tym dogtrekkingu. A to wszystko za sprawą empatycznych, pomocnych i niezwykle miłych organizatorów, dzięki którym przełamujesz swoją niepewność i nieśmiałość, i chętnie dzielisz się swoimi odczuciami z trasy, opowiadasz życiowe historie i śmiejesz się z gaf, które ktoś opowiada przy ognisku.
Jeżeli chodzi o przygotowane trasy, to muszę przyznać, że nasza 5 kilometrowa, była wręcz naszpikowana punktami kontrolnymi i „zasadzkami”, które mogły zmylić uczestników, aby skręcili w przeciwnym kierunku. Czy to był dla nas jakiś problem? Absolutnie! 😀
Po dotarciu do mety, organizatorzy odhaczali każdego uczestnika na liście i zapraszali na poczęstunek – kiełbaski z grilla, tosty, domowe ciasto, chłodną lemoniadę czy herbatę (wrzątek był prosto znad ogniskowego ognia).
Chłopaków zostawiłam w „obozowisku” aby odpoczęli, a sama poszłam posilić się dwoma kiełbaskami z grilla i przysłuchiwać się ogniskowym opowiastkom, którymi uczestnicy dogtrekkingu chętni się dzielili. Po jakimś czasie poszłam nakarmić chłopaków i ponownie dać im chwilę na odpoczynek i relaks. A następnie wybraliśmy się na ostatnie siku i sprawdzając wcześniej liczbę osób i psów przy ognisku, dołączyliśmy całą trójką do biesiadników.
Naturalnie Iggy warczał na każdą osobę, która zbyt blisko podchodziła. Z perspektywy czasu myślę, że jego wzmożona reakcja na obce osoby była spowodowana faktem, iż było już ciemno (a co za tym idzie, słabiej się obserwuje otoczenie) oraz to, że i chłopaki, i ja, siedzieliśmy (czyli byliśmy „poziom” niżej niż przemieszczające się osoby). Carbo natomiast naszczekał na dwa psy, które swoją postawą mu groziły i trochę za bardzo nakręcał się na obecność innych psów przy ognisku. Ale takie sytuacje trwały, jak na nich, dość krótko, bo pod wpływem przeżytych emocji, odbytej podróży, nowego miejsca, nowej sytuacji i pewnie jeszcze kilku innych czynników, zasnęli przy ognisku. Wśród innych ludzi i psów. Brawo chłopaki!
Namioting
Jeden z bodźców, który skłonił mnie do wyjazdu na ten dogktrekking. Spanie pod namiotem. Co ciekawe, jeszcze kilka lat temu, gdyby mi ktoś zaproponował wyjazd pod namiot, wyśmiałabym tę osobę i zaserwowała milion argumentów przeciw, wciskając ową osobę głęboko w ziemię, tak że by wystawał jedynie koniuszek jej/jego włosów na głowie. Jak widać, punkt widzenia jest bardzo zmienny i nie należy się zarzekać, że „nigdy-nigdy tego nie zrobię”.
Ponieważ w tym roku, sierpień okazał się dla mnie miesiącem, w którym porywałam się na próbowanie nowych rzeczy z psami. Tak i wyjazd pod namiot z nimi, był czymś nowym.
Naturalnie, zastanawiałam się, jak chłopaki poradzą sobie ze spaniem pod namiotem. Czy będą budzić pół obozowiska ciągłym szczekaniem na obiekty, które mogły pojawiać się za „ścianą” namiotu? Czy w ogóle będą spać? A może będą jedynie czuwać? Ku mojemu zaskoczeniu, spisany na straty Iggy, wykazał się idealnym towarzyszem pod namiotem. Natomiast Carbo, którego w ogóle nie podejrzewałam o jakiekolwiek problemy, miewał chwile, kiedy wstawał i tuptał po namiocie (a zwłaszcza, po mnie), bo coś usłyszał, bądź zwęszył.
Nie mniej jednak, obaj poradzili sobie z tym wyzwaniem znakomicie, udowadniając mi, że dla nich nie ma znaczenia w jakich warunkach będą spać, byle bym była obok nich. I miała dodatkowy koc.
***
Podsumowując, to był wyjazd pełen wrażeń, nowości, przełamywania barier, poznawania nowych przesympatycznych osób i odkrywania ciekawych miejsc. Ten weekend odcisnął się w mojej pamięci bardzo pozytywnie, dlatego liczę, iż w przyszłym roku, również Navi Dog będzie organizowany z możliwością nocowania pod namiotem.
Dodatkowo, warto wspomnieć, iż Borsk znajduje się o rzut mokrym beretem od Wdzydzkiego Parku Krajobrazowego oraz o rzut suchym beretem od Parku Narodowego Bory Tucholskie.
2 komentarzy