Lubię jeździć na wieś. Pośród tych spokojnych poranków, cichych dni, świeżego powietrza i widoków leczących ludzką duszę, jestem w stanie odpocząć od miejskiego ścisku, pośpiechu i rutyny dnia powszedniego.
Myślę, że nikogo nie zdziwi, gdy napiszę, że uwielbiam przebywać na działce. Jest ona z każdej strony otoczona zielenią, oddalona od sąsiadów, chroni i wygładza nerwy, niczym cudowny krem na zmarszczki. Powiedziałabym, że działanie tutejszego mikroklimatu jest lekiem zwalczającym raka, gdyby nie pojedyncze sytuacje, które burzą we mnie krew.
Zapytacie, cóż to może być? Przecież siedzenie na działce otoczonej z dwóch stron polami, sadem
i łąką, pośród zielonych drzew, szumiącej trawy i pod błękitnym niebem, nie powinno być stresogenne. A jednak.
Nie ma róży bez kolców
Zacznijmy od czegoś co bulwersuje mnie i wkurza Iggy’ego. A mianowicie, mucząca przez pół dnia krowa. I żeby nie było, że mam coś do krowy. O nie, do tego łaciatego stworzonka, które pachnie mieszanką słomy i słodyczy, nie mam kompletnie nic. Jestem pełna podziwu, że śpi jedynie 2 godziny dziennie, pomimo swojej masy potrafi zwinnie obrócić się do intruza i gdy trzeba, budzić postrach. Co prawda nie umiem się z krową tak spoufalać, jak z koniem, ale wynika to głównie z tego, że gdy usiądą na niej muchy, to aby je odgonić, macha głową wyposażoną w dwa rogi. Raz już takim krowim rogiem oberwałam w brzuch, uwierzcie, że nie chcę tego powtarzać.
Ale wracając, jaki mogę mieć problem, że mućka muczy pół dnia? A taki, że jej właściciel, ma to w nosie. Biedna parzystokopytna wydziera się w niebogłosy pod moim ogrodzeniem kolejną godzinę, a Jaśnie Pana, ani widu, ani słychu. Nie znam się na krowach, ale gdy zainteresowałam się łaciatym zwierzątkiem, szybko odkryłam, że rejon w jaki została przyprowadzona dostarcza mało pożywienia, ponieważ rośliny zostały już przez krowę skoszone.
No to co? Poczekałam jeszcze chwilę, rozejrzałam się, wykręciłam metalową śrubę z ziemi i chyć, przestawiłam krowę w rejon wyższej trawy. Proste? Jak widać, dla rolnika spory problem.
Raz na wozie, raz pod wozem
Parokrotnie zdarzyło mi się dziwić, że ludzie mogą postępować w ten sposób. Mianowicie, mając szczeniaka, pozwalają mu biegać wszędzie, przebywać z ludźmi, prawie, że jeść z ich talerzy. Psiak jest obiektem ich pełnego zainteresowania do pewnego momentu. Moment ten nadchodzi niespodziewanie i jest zwiastunem dużych zmian.
W jednej chwili piesek jest głaskany, a następnie, Ci sami właściciele, zamykają go w kojcu lub garażu. Odcięty od ludzi, pozbawiony dotychczasowej swobody, piesek piszczy i ujada do póki się nie zmęczy. Już nie jest obiektem zainteresowania, już nikt nie chce się z nimi bawić. Został skazany na długie godziny w zamknięciu, bo ma pilnować podwórka i być postrachem okolicznych włamywaczy.
O ile jestem w stanie zrozumieć, że ktoś trzyma psa na podwórku, o tyle nie pojmuję, jak można najpierw traktować psa jak przyjaciela, a następnie się od niego odcinać. Zwłaszcza, że np. taki pies latał luzem rok albo i dłużej. A potem nagle zaczął przeszkadzać, więc trzeba go zamknąć w kojcu lub przywiązać do budy i niech siedzi. Dlaczego takie osoby najpierw przyzwyczajają psa to życia „w wygodzie”, a potem zamykają na kilku metrach z dala od ludzi?
Nie rozumiem, takie działanie nie mieści się w moim światopoglądzie. Nie wiem czym ono jest podyktowane. Tym, że pies to żywy alarm, przedmiot, który można traktować bez uszanowania jego uczuć?
A skoro o przedmiotach i uczuciach mowa
Teraz będzie trochę prawdy, którą raczej nikogo nie zaskoczę.
Czy byliście kiedyś świadkami tego, jak rolnicy traktują swoje zwierzęta? Inwentarz żywy, dzięki któremu mają za co opłacić rachunki, co włożyć do garnka i zapłacić KRUS?
Dość często spotykam się z tymi relacjami między rolnikiem a zwierzętami. Głównie gdy tylko wyjdę z Iggym na spacer albo zbliża się pora wyprowadzenia krów na pola lub sprowadzenia ich z pól. Ktoś się drze, Iggy leci ze szczekotem, ja podnoszę się z fotela aby zobaczyć o co chodzi. Odwołuję GuGusia, chwaląc go za to, że się posłuchał, ale zaraz robi mi się przykro, bo źródłem tych krzyków jest gospodarz, który krzyczy na jedną ze swoich krów, bo się zatrzymała. Albo złapała dodatkowe źdźbło trawy, gdzieś na poboczu. Albo odgania się od much i zaczęła wywijać sobą niczym pełznący wąż. Lub dana mućka nie chce iść szybciej.
W oborze wygląda to podobnie. Krowa stoi i nie chce się przesunąć? Albo zaczęła iść, gdy akurat jest potrzeba by stała. Puść wiązankę i to jeszcze głośno, na pewno pomoże.
Przykre. Czemu w ludziach wyzwala się agresja w stosunku do zwierzęcia, które jest źródłem jego utrzymania? Bo gdy będzie taka potrzeba lub przestanie być produkcyjna, to ją sprzeda. Tak jak stary telewizor, co zaczął śnieżyć.
Oj, o krowach i przemyśle z nimi związanym można pisać. Ale to nie jest ten wpis.
Teraz pytanie, czy możemy coś zrobić? Nie. Gdy zgłosimy, że gospodarz krzyczy na krowę to nas wyśmieją. Że krowa nie ma stałego dostępu do wody i stoi cały dzień na słońcu? Musimy mieć na to dowody i być bardzo przekonywujący. Ale nawet, polskie przepisy rozkładają ręce w takich przypadkach.
***
W XXI wieku wymyślamy niesamowite technologie. Konstruujemy coraz lepsze protezy, roboty, samochody, niedługo na urlop będziemy latać na księżyc lub po ziemskiej orbicie. Uważamy się za takich mądrych, doskonałych, bo opanowaliśmy kule ziemską. Tylko dlaczego nie szanujemy innych żywych istot i siebie nawzajem?