Dzisiaj podzielę się z Wami doświadczeniami moimi i mojej Mamy o naszym podejściu do nieudanej adopcji. Myślę, że mogę to tak nazwać, choć to nie będzie tekst o adopcji psa, który został przez nas adoptowany i nie byłyśmy w stanie sprostać jego potrzebom lub psiak nie został do nas dopasowany. Bo adopcja sama w sobie nie doszła do skutku i o tym głównie będzie.
Od jakiegoś czasu Mama przygotowywała się do adopcji psiaka. Bardzo jej brakuje Fridy i mimo, że była z nami tylko Freya (wtedy nie było jeszcze z nami Iggy’ego), ona potrzebowała mieć „swojego” psiaka. Ponieważ dla Mamy wizyta w schronisku jest swego rodzaju traumą, postanowiła poszukać „tego” psa poprzez różne fundacje.
Podejście pierwsze
Długo dumała, przeglądała różne ogłoszenia i zdjęcia, konsultowała ze mną lub sama dokonywała selekcji. Aż w końcu pokazała mi ok. 10 letnią sunię pod opieką pewnej fundacji. Sunia z opisu była całkiem „atrakcyjna”, nie było napisane nic o chorobach (aczkolwiek to nie problem dla Mamy). Ogłoszenie często było aktualizowane o nowe zdjęcia lub informacje. Wszystko wyglądało jakby komuś zależało aby psince znaleźć dobry dom. W ogłoszeniu i na stronie fundacji była prośba by w celu skontaktowania się z fundacją wypełnić ankietę przedadopcyjną, na podstawie której odezwą się do chętnego.
Co jednak się nie stało. Czekałyśmy kilka dni, tygodni. Ja co jakiś czas sprawdzałam, czy w ogłoszeniu pojawiają się jakieś nowe informacje lub coś co sugerowałoby, że sprawa jest aktualna. Po jakimś czasie dotarłam na forum owej fundacji, gdzie ostatni post dotyczący tej suni był dwa dni przed dniem w którym wysłałyśmy ankietę. Ale w mediach społecznościowych i na stronie dalej widniała informacja, że sunia jest do adopcji.
Oczywiście mogłyśmy poszukać numeru telefonu i zapytać się jak wygląda sytuacja. Ale Mama stwierdziła, że jak tak, to ona sobie poszuka gdzie indziej. Wiecie takie „Bez łaski: ogród Saski. Sama wejdę na drzewo…” (cytat z książki „Cześć, Balbina” A. Hoffmann, M. Terlikowska).
Podejście drugie
Mama szukała dalej, choć było jej szkoda tamtej suni, bo zamiast siedzieć w jakimś hotelu dla psów, mogłaby mieć własny dom. Sprawa została niewyjaśniona, a ja co jakiś czas sprawdzałam czy coś się zmieniło.
Minął kolejny miesiąc i Mama pokazała mi kolejną suczkę w podobnym przedziale wiekowym. Z tą różnicą, że suczka do (żeby nie było – innej) fundacji trafiła mocno zaniedbana (głównie zdrowotnie). Opis samej suni nie był w pełni satysfakcjonujący dla Mamy i zastanawiała się dłuższy czas, czy zadzwonić i zapytać o więcej szczegółów. W końcu zmiękła i zadzwoniła.
Na początku nikt nie odbierał podanego w ogłoszeniu numeru. Po kilku dniach odebrała pani A (literka przyjęta na potrzeby wpisu), z którą Mama chwilę porozmawiała – wyjaśniła w sprawie jakiego psiaka dzwoni i poprosiła o więcej szczegółów oraz czy mogłyby się z panią A spotkać w celu poznania i porozmawiania. Pani A coś tam o suni opowiedziała i poprosiła by zadzwonić w przyszłym tygodniu, bo ona w tym nie ma czasu.
Mama posłusznie zadzwoniła tydzień później, ale usłyszała taką samą śpiewkę. Z tą różnicą, że szanowna pani miała odezwać się sama pod koniec tygodnia.
Coś jest nie tak
Pani A przez kolejne dwa tygodnie się nie odezwała, więc Mama postanowiła sama się do niej odezwać. Gdy zadzwoniła, usłyszała by przetelefonować za kolejne dwie godziny, co też uczyniła. Pani A opowiedziała co nieco o samej suni, o jej obecnej sytuacji, wspomniała że będzie operowana i że czekają ją jeszcze badania. Mama zapewniła, że wie co to chory, starszy pies, bo swoje z Fridą przeżyłyśmy. Zapytała się czy może w jakimś sposób pomóc i zaproponowała spotkanie z sunią i panią A, aby mogły się poznać.
Podobna rozmowa odbyła się jeszcze kilka razy. Mama jak mogła starała się wspomóc sunię. Jednak do spotkania nie doszło. Pani A miała się odezwać, Mama dzwoniła – do momentu gdy stwierdziła, że ma tego dosyć. Ileż można dzwonić, prosić, dopraszać się i być zlewanym? Mama chciała się tylko zapoznać z sunią, porozmawiać z panią A, ustalić pewne szczegóły itd. A pani A mydliła oczy jak się tylko dało, zamiast wprost powiedzieć, na przykład że „spotkanie z sunią będzie możliwe po wszystkich operacjach i okresie rekonwalescencji” lub „obecnie sunia nie jest do adopcji, ale gdy wyprowadzimy ją zdrowotnie na prostą, proszę się odezwać/odezwę się do Pani„.
Pewnego dnia, gdy przeglądałam fb do śniadania (zamiast czytać książkę… >.>) wyskoczył mi post owej fundacji, że ta konkretna sunia jest do adopcji i szukają jej domu. Powiedziałam o tym Mamie, ale ona stwierdziła, że nie chce już współpracować z tą fundacją, skoro oni tak podchodzą do osób chętnych zaadoptować psa, aby miał swój dom.
Powiem szczerze, że byłam bardzo zdziwiona postawą fundacji. Zwłaszcza, że obserwowałam jej działania od dłuższego czasu i wydawało mi się, że działają prężnie a ich głównym celem jest dobro psiaków które mają pod opieką.
Rozumiem że mają kupę roboty przy tym, pracę, rodzinę, życie prywatne, a to nie jest ich główne zajęcie. Ale jeżeli ktoś przez dwa miesiące stara się uzyskać jakiś kontakt, informację, możliwość poznania psiaka itd. i jest olewany, to chyba jest coś nie tak. Zwłaszcza, że widziałam, że osoba, z którą Mama się kontaktowała w sprawie psinki, dość aktywnie uczestniczyła w życiu facebook’a…
Wcale się nie dziwię Mamie, która stwierdziła, że gdy przez jakiś czas nie uda jej się adoptować psiaka to zacznie szukać hodowli w celu kupna psa.
Osobiście dość mocno się zniechęciłam i zawiodłam na tej fundacji, bo skoro tak postępują z jedną osobą, to oznacza, że mogą tak postępować z każdym.
A powinno im zależeć na psiakach…
***
Oto nasza krótka historia nieudanej adopcji. Przeżyliście coś podobnego? Przyznam się Wam, że w przeciągu dwóch lat, przytrafiają się nam komplikacje z adopcją już po raz drugi. Dobrze, że z Freyą i Iggym poszło sprawnie.
A ja mam doświadczenie z adopcją skrajnie odmienne.
Zapadła decyzja o adopcji psa. Też nie wyobrażałam sobie chodzenia w schronisku między klatkami i wybierania spośród tych wszystkich piesków tego jednego, którego zabiorę do domu. Więc szukałam na stronach internetowych okolicznych schronisk. W końcu trafiłam na zdjęcie psa, przy którym poczułam, że to właśnie „ten” (tak, w tym przypadku wierzę w przeznaczenie :D).
Umówiliśmy się (ja i mój chłopak) z pracownikiem schroniska na konkretny dzień, żeby psa poznać i zobaczyć, czy my też będziemy mu odpowiadać.
Na miejscu dostaliśmy go na spacer (bez żadnego wolontariusza), podjęliśmy decyzję, że chcemy go adoptować. I, ku naszemu zdziwieniu, od razu zaproszono nas do biura, żeby podpisać umowę adopcyjną. Żadnej ankiety, żeby nas sprawdzić, żadnej wizyty przedadopcyjnej. Właściwie weszliśmy z ulicy i dostaliśmy psa. Jest z nami pół roku – do tej pory nikt się nie zainteresował, co się z nim dzieje, żadnego telefonu.
Wiem, że schroniska pękają w szwach i pracownicy urabiają się po łokcie. Z drugiej strony – my mieliśmy (i dalej mamy! :)) wobec psa jak najlepsze zamiary, ale co gdybyśmy nie mieli?
Ale żeby zakończyć bez marudzenia przyznam, że ta adopcja była strzałem w dziesiątkę, trafił nam się cudowny pies, któremu trzeba było tylko pomóc radzić sobie z emocjami i strachem (ave behawioryści! :)) i nie zamieniłabym go na żadnego innego! <3
Ja mam różne doświadczenia z adopcjami. 😉 Tutaj opisałam jedynie przypadek, gdzie osoba z fundacji nie wykłada „kawy na ławę” i zamiast powiedzieć wprost jaka jest sytuacja to coś kręci.
Raz, że schroniska są przepełnione, dwa, że tam zawsze jest coś do roboty i trudno jest monitorować co się dzieje u wszystkich byłych podopiecznych.
Bardzo się cieszę, że znalazłaś pieska i udało Ci się go szybko adoptować. 🙂 Żaden psiak nie jest idealny i czasem trzeba trochę czasu poświecić, aby wyprowadzić na prostą naszego nowego milusińskiego. 🙂
Bardzo smutna historia. Niestety, mam wrażenie, że wiele „fundacji” po prostu doskonale zarabia na biednych psach. Chodzi właśnie o to, żeby ogłaszać jakiegoś biedaka w social mediach i nieustannie zbierać pieniądze na leczenie. Jeśli zostanie wyadoptowany, to strumyk pieniędzy się kończy, więc wcale nie chcą oddawać psów do adopcji. Staram się trzymać od wszelkich fundacji z daleka, bo znajomi którzy chcieli pomagaćzwierzakom mieli z nimi sporo złych doświadczeń. Gdybym kiedyś zdecydowała się na adopcję, to wyłącznie ze schroniska.
Niestety, wiele osób poczuło pieniądz na „pomaganiu” zwierzakom i teraz dużo osób podchodzi nieufnie do wszelkich fundacji czy stowarzyszeń. Co prawda, oba swoje psy adoptowałam z fundacji, ale obie działają na zasadzie schroniska.
Wydaję mi się, że czasem fundacje ogólnie niechętnie adoptują psa. Ankiety przez ludzi są wysyłane, a pies wciąż do adopcji. Dziwne. No chyba, że czekają na naprawdę bogatych ludzi.